czy można wspinać się na ostrze
gnając złudzenia mandragory
gdy w dole zgniłej ryby ości
wyziewem wchodzą w życia nozdrze
twórca ludzkiego niespełnienia
w kulturze upatrywał wiary
nie w zjednoczeniu nieba z ziemią
ale w energii ziemskiej miary
nie byt porozrzucanych spoiw
co łudzą strawą wieczną
ale niepokój co pozwala
siły nabierać w nadczłowieku
nic to co w grobach się rozkłada
choćby pamięcią przysypane
nie powie woli gdzie się skłaniać
czy w górę wzlecieć czy być w dole
nie może się rozkleić ciało
na to co ludzkie i to co boskie
więc za pokutę ma niestałość
a za nagrodę wolną wolę
tyranii słów ulec to polec
w wielkiego świata rzeczach małych
być jak ten obrót w zamkniętym kole
spalać istotę myśli śmiałą
bezradność z jaką przyszło patrzeć
na świat co pustką się mozoli
zagadkę daje jedynie ciału
zmysły uwalnia zaś z niewoli.
wiersze
niedziela, 10 października 2010
piątek, 8 października 2010
można się poezją przystroić jak rosą
można się poezją przystroić jak rosą
każdego ranka gołe stopy obmywać w naturze
lecz gdy słońce wysoko wzejdzie
będzie jedynie biedakiem,który bez butów spaceruje
a gdy księżyc oświeli wnętrze ziemi stanie się nędzarzem
który nocą ciemną błąka się w przestrzeni
i umiera z wyziębienia i strachu
dopóki nie pojawi się człowiek
z którym przyjdzie iść zwyczajną drogą
bez ułudy trwania w świadomości Boga.
każdego ranka gołe stopy obmywać w naturze
lecz gdy słońce wysoko wzejdzie
będzie jedynie biedakiem,który bez butów spaceruje
a gdy księżyc oświeli wnętrze ziemi stanie się nędzarzem
który nocą ciemną błąka się w przestrzeni
i umiera z wyziębienia i strachu
dopóki nie pojawi się człowiek
z którym przyjdzie iść zwyczajną drogą
bez ułudy trwania w świadomości Boga.
czwartek, 7 października 2010
pamięć
matka moja rozdała już wszystko
rozgarnia powietrze
przykłada do ran suche liście
to dowód istnienia mojej matki
urodzonej w trzydziestym dziewiątym
gdy babcia Felicja zbierała szmaty
skórki od chleba ogryzki
bliska wizji nieszczęścia
chodziła polami nad rzekę
bawiła lalkami z dziećmi
jadła śnieg,którym lepię bałwany
tylko czasem łapię jego płatki
i przykładam do skroni jak lek.
rozgarnia powietrze
przykłada do ran suche liście
to dowód istnienia mojej matki
urodzonej w trzydziestym dziewiątym
gdy babcia Felicja zbierała szmaty
skórki od chleba ogryzki
bliska wizji nieszczęścia
chodziła polami nad rzekę
bawiła lalkami z dziećmi
jadła śnieg,którym lepię bałwany
tylko czasem łapię jego płatki
i przykładam do skroni jak lek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
O mnie
Archiwum bloga
-
▼
2010
(61)
- ▼ października (5)